Czy ustawa frankowa jest jeszcze możliwa?
Przez ostatnie kilka tygodni mamy do czynienia z bardzo intensywnym przekazem środowisk skupionych wokół Komisji Nadzoru Finansowego, mającym za przedmiot propozycję stworzenia „ustawy frankowej”. Choć koncepcje zmieniają się w czasie i są uzależnione od aktualnych okoliczności zewnętrznych, to ich wspólnym celem jest takie uregulowanie sytuacji kredytobiorców „walutowych”, aby uniemożliwić im masowe wygrywanie spraw w sądach.
Przede wszystkim środowisko bankowe zmierza do ustawowego uregulowania kwestii abuzywności klauzul czy skutków ustalenia nieważności umowy w całości. Bankowcy chcą odgórnie uregulować brak możliwości rozliczenia kredytu przez sądy „na zero”, w szczególności poprzez obligatoryjną zamianę na kredyt złotówkowy oprocentowany WIBOR-em od samego początku lub rozliczaniem wpłat i wypłat po kursach średnich NBP. Przypomnijmy, że „Frankowicze” w sądach wygrywając swoje sprawy, doprowadzają do ustalenia nieważności swoich umów. Skutkiem powyższego jest obowiązek zwrotu wyłącznie kapitału – bez odsetek, prowizji, czy jakichkolwiek innych dodatkowych świadczeń. To właśnie ustawa miałaby rzekomo wykluczać.
Punktem zapalnym nagłego uaktywnienia się tegoż środowiska w mediach było ogłoszenie opinii Rzecznika Generalnego TSUE Anthony’ego Micheala Collinsa z dnia 16 lutego 2023 roku w sprawie C‑520/21, jednoznacznie wskazującej na brak możliwości uzyskania tzw. wynagrodzenia za korzystanie z kapitału przez banki. Przypomnijmy, że banki liczyły jeszcze do niedawna na to, że nawet przy ustaleniu nieważności zawartych umów kredytów waloryzowanych walutą obcą będą mogły domagać się środków za to, że kredytobiorca przez dany okres korzystał z ich pieniędzy. Wydaje się jednak, że wspomniana opinia jednoznacznie taką możliwość wykluczyła. Co prawda to jeszcze nie wyrok, ale wszystko wskazuje na to, że orzeczenie, które zapadnie za kilka miesięcy, będzie w tym zakresie analogiczne. Wydaje się, że bankowcy też tak uważają.
Zabawne w tym wszystkim jest to, że kiedy cały spór się rozpoczynał – w roku 2014 i 2015 – banki, jak i KNF, były zdecydowanie przeciwne uregulowaniom ustawowym, które dzisiaj same proponują. Powodem jest oczywiście to, że wtedy wydawało im się niemożliwe, aby sądy masowo takie umowy wykluczały z obrotu. Aktualnie sytuacja jest zupełnie inna – statystyki pokazują, że około 99 % tego typu umów w sądach jest uznawana za nieważne. Dlatego też dzisiaj taka ustawa z punktu widzenia banków byłaby zdecydowanie opłacalna. Sęk w tym, że jest na to zdecydowanie za późno. Zresztą takie uregulowanie sytuacji prawnej stron byłoby sprzeczne z Dyrektywą 93/13.
Środowiska bankowe mają niesłychaną tendencję do interpretacji niekorzystnych dla nich wyroków TSUE w taki sposób, aby wmówić opinii publicznej wniosek zupełnie przeciwny. Tak było po pierwszej polskiej sprawie „frankowej” w TSUE (C‑260/18), jak i kolejnych (np. C‑19/20). Ich interpretacje oczywiście nie wytrzymywały próby czasu i stanowiska polskich sądów powszechnych, ale zapewne część osób do walki zniechęciły. Nie zdziwiło mnie więc, że niedawno zapadły wyrok w sprawie C‑6/22 z dnia 16 marca 2023 roku również postanowiły przekuć w pozytyw. A że teoretycznie jego materia pośrednio wpisywała się w modny ostatnio temat rzekomej ustawy frankowej, to na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. W mediach możemy więc przeczytać, że ten wyrok nie tylko pozwala ustawodawcy na ustawowe uregulowanie sytuacji „Frankowiczów” w sposób zaproponowany przez KNF, ale wręcz takie zachowanie nakazuje. Przedstawiciele środowiska zdają się jednak albo niecelowo (z powodu braku dostatecznej wiedzy prawniczej) albo celowo (z powodu oczywistego partykularnego interesu) manipulować opinią publiczną. Nie tylko pomijają znaczną część tego orzeczenia, ale też i cały uprzedni dorobek TSUE w tego typu kwestiach.
Jedynym prawdziwym twierdzeniem jest to, że rzeczywiście TSUE nie wyklucza możliwości ustawowego uregulowania takich sytuacji. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Otóż zgodnie zarówno z wyrokiem C‑6/22, jak i poprzednimi wyrokami, taka ustawa musiałaby przywracać sytuację faktyczną i prawną stron, która miałaby miejsce, gdyby bank nie stosował nieuczciwych zapisów. Ustawa mogłaby więc co najwyżej … masowo unieważnić te umowy. A raczej nie o to bankom chodzi. Przypomnijmy, że ten problem ustawowo już w 2014 uregulowały Węgry. W sposób nie do końca korzystny dla kredytobiorców, stosując pośrednie, „sprawiedliwe” rozwiązanie. Jednak TSUE – choćby w wyroku z dnia 14 marca 2019 roku w sprawie C‑118/17 (Z. Dunai p‑ko ERSTE Bank Hungary zrt.) – już orzekł, że taka ustawa w zakresie, w jakim zamyka drogę kredytobiorcom do dochodzenia pełni ich praw, jest niezgodna z Dyrektywą 93/13 i kredytobiorcy pomimo uchwalenia ustawy dalej mogą domagać się swoich słusznych roszczeń. A więc w skrócie – ustawa tak, zabranie uprawnień już nie. I pośrednio to samo zostało powtórzone w polskiej sprawie. Zresztą TSUE i do tego węgierskiego wyroku się odwoływał. Bankowcy zupełnie zdają się zapominać, że kwestia ustawowej próby zamknięcia drogi konsumentom w dochodzeniu ich praw została już w unijnej jurysprudencji w całości zakwestionowana. Uchwalenie takiej ustawy byłoby więc i tak bezskuteczne. Zupełnie nie rozumiem ich przekonania o tym, że ich propozycja – niezależnie od moralnej czy społecznej oceny takiego rozwiązania – jest w obecnej sytuacji prawnej w ogóle możliwa.
Warto także zaznaczyć, wbrew twierdzeniom niektórych prezesów banków, jak i samego KNF‑u, że sprawy „frankowe” w Polsce nie opierają się wyłącznie o tzw. abuzywne postanowienia dotyczące sposobu ustalania tabel kursowych banków. To kolejny przejaw ignorancji. Mamy przecież gros orzeczeń, które odnoszą się także do nienależytego informowania kredytobiorców o ryzyku kursowym. Zdaniem znakomitej większości polskich sędziów to równorzędny argument świadczący o nieważności umów kredytów waloryzowanych. Nie jest więc tak, że to tylko kwestia samych spreadów, a „Frankowicze”
z Dyrektywą 93/13 na ustach chcą na niewielkim błędzie banków uzyskać darmowe kredyty. To retoryka mająca za zadanie obrzydzić tę grupę społeczną i nastawić resztę społeczeństwa spłacającą drogie, WIBOROwe kredyty przeciwko nim. No bo, dlaczego sąsiad ma mieć lepiej?
O podstawowych błędach w rozumowaniu prawniczym świadczą także argumenty, jakimi wspomniane środowisko się posługuje. Otóż KNF odwołuje się przede wszystkim do argumentów ekonomicznych czy sprawiedliwościowych. Z punktu widzenia prawnej ochrony konsumentów w Unii Europejskiej takie argumenty są w całości pozbawione znaczenia,
o czym przypomniał zresztą szeroko Anthony Micheal Collins w swojej opinii. To, ile banki na tym stracą, nie ma po prostu tutaj znaczenia i nie powinno ustawodawcy interesować.
Najprawdopodobniej kwestia „Frankowiczów” będzie mieć ogromny, pozytywny wpływ na cały bankowy sektor w Polsce i musimy to w końcu zrozumieć. Jeżeli przez kilka dobrych lat banki nie będą mogły wypłacać sobie z tego powodu dywidend, to na następne kilkanaście czy kilkadziesiąt lat dobrze tę lekcję zapamiętają. Gwarantuję, że obecnie osiągane przez nie zyski spokojnie pozwolą przetrwać i bankom i całemu systemowi finansowemu w Polsce. Natomiast jeżeli w przyszłości znowu pojawią się wątpliwości dotyczące tego, jak zachowywać się w stosunku do konsumentów, mam nadzieję, że banki będą wiedziały, co robić. Pamiętajmy więc, że sprawy „Frankowiczów” ważne są dla nas wszystkich – aktywnych uczestników systemu bankowego w Polsce. W dobie zupełnej „bankizacji” obrotu środkami pieniężnymi, choćby poprzez znaczne ograniczenia w korzystaniu z gotówki, wszyscy powinniśmy być żywo zainteresowani tym, aby banki trzy razy zastanowiły się nad tym, jak zachowywać się w stosunku do klientów. Nie jest więc tak, że „Frankowicze” grają przeciwko reszcie społeczeństwa, które będzie musiało zrzucić się na ich roszczenia. Oni przede wszystkim torują drogę do uczciwej, prokonsumenckiej bankowości XXI wieku. Czasy się zmieniły, a szanse na odzyskanie przez banki takiego statusu jak w latach dziewięćdziesiątych czy dwutysięcznych bezpowrotnie zniknęły – zaręczam, z korzyścią dla nas wszystkich. Powinno to w końcu zrozumieć i zająć się minimalizacją strat, a nie ciągłą walką
z oczywistym.